EMERYT
W pogodny dzionek nadmorskim bulwarem
Szedł sobie człowiek jeszcze nie stary
Trochę zgarbiony, tak niewiele, deczko,
Smutnym na morze spoglądał wzrokiem
Wlókł się powoli, nierównym krokiem
Przystawał czasem, oddechu łapał
Ale po chwili znowu dalej człapał.
Tęsknym spojrzeniem patrzył w dal siną
Widać na morzu czas mu upłynął.
Czoło zmarszczone, wiatrem zorane
Oczy wyblakłe, jakieś niby szklane.
Ale z tych oczu widać, że twardy
Jak wielki ocean nieugięty, hardy
Chociaż choroby i czas go zmógł
Poszedłby na morze, gdyby tylko mógł.
Bo choć sterany, chudy i mizerny
Morzu pozostał jednakowo wierny.
Wie, że już nigdy w morze nie popłynie
Ta wielka miłość nigdy nie zginie.
Na pewno jedno ma wielkie pragnienie
Na morze patrząc dać ostatnie tchnienie .