Poezja dla każdego
  Legenda o Plasterku
 

LEGENDA O PLASTERKU

Miło mi bracia powitać was tutaj
Cieszących się życiem i zdrowiem,
 Lecz ja niedawno ledwo śmierci uszedł,
 A jak się to stało-opowiem.

Tu , na tym oto, onym pergaminie
 Historię żem oną opisał,
A każdy z was bracia niech dobrze spamięta
To, co tu dzisiaj usłyszał.

 W miesiącu maju, wiosennej pory,
Sześćdziesiąt siedem - Anno Domini,
 Korab nasz cumy zrzucił z polerów
 I wyszedł w morze z Gdyni.

Samych piratów miał na pokładzie,
Chłop w chłopa, matrosi byli na medal.
Był ochmistrz Belzebub, był matros Ciżemka,
Stach-Bukszpryt i Jasio-Torpeda.

Ja takoż byłem i Jędrzej-Długi,
Co spijał piwsko nie szczędząc nerek,
Ale centralną postacią statku był Cook,
Pseudonim jego Plasterek.

Jego to zbrodnie spowodowały,
Że z tego legenda się zrodzi,
Bo owych bezeceństw i trucicielstwa
Przemilczeć się przecie nie godzi.

 Z razu nam dogadzał smażył i pitrasił,
Podawał potrawy z szatańskim uśmiechem
Lecz po każdym żarciu prawie pół załogi
W latrynach korabia grzmiało gromkim echem.

W miarę jak czas płynął i żarcie się psuło
Mieszał ingrediencje nasz konował stary,
 Poił tym załogę, czy kto chciał czy nie chciał,
Masował nam brzuchy i odprawiał czar.

 Lecz na nic to wszystko, żadnej ulgi bracia,
Każdy lekarstw spijał przepastne szklanice,
I co dzień niezmiennie po każdym posiłku
 Niczem arkebuzy grzmiały odbytnice .

 Ja bracia mili pochwalić się muszę,
 Że pierwszy na to wpadłem.
 Ni mniej , ni więcej, a typ ponury
 Pokumał w kambuzie się z diabłem.

Tak zmieszał wszystko w diabelskim tyglu
 Stare kotlety i mięso razem,
 Że dnia pewnego w wieczór, na kolację
Wytruł załogę gulaszem.

A tych, co się jeszcze słaniali
 Nie mogąc już powstać na nogi,
 Posłał w zaświaty bezecnik
Nadziawszy pasztetem pierogi.

 Tak to na naszym pięknym korabiu
Jam się jeno ostał i ów typ ponury,
Co bojąc się mnie dyszącego zemstą
, Zamknął się do prowiantury.

Korab nasz płynął, miotany wichrami,
 Bez celu ni kursu przed siebie,
Ja sam na pokładzie bezsilny, złamany
Pragnący zemsty, jeśli Bóg na niebie!

Lecz nagle, jęk straszny i wycie
 Dobiega nie z wnętrza korabia...
Schowany za maszt, przyglądam się bracia,
Co ów bezecnik wyrabia.

A on wychodzi pobladły i chwiejny
Ratuunkuu!!- wrzasnął załamanym głosem,
Zachwiał się, runął i wyzionął ducha...
-Otruł się własnym bigosem.

 A morał taki wynika nam z tego:
Niech nigdy kucharz nie życzy „smacznego”.
Bo nawet w najlepszej wierze niech to powie,
To też nie wiadomo, czy pójdzie na zdrowie?


                                                    J.P. 27.05.1968r. Vietnam

 
   
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja